2 sierpnia 2016

03. Abaddon (cz. 2)

      Czuła pod palcami wilgotny beton i mech. Podtrzymując się kurczowo ściany posuwała się powolnym krokiem do przodu, a stukot jej obcasów odbijał się echem po ciemnej otchłani. Prychnęła pod nosem. Gdyby miała opisać swoją egzystencję, to wyglądałaby właśnie tak. Wieczny, nieskończony mrok. Co się dziwisz, Elen. Sama doprowadziłaś do tego stanu - jej podświadomość za każdym razem okrutnie jej o tym przypominała. Idąc coraz dalej, jej przyzwyczajonym do ciemności oczom zaczęły ukazywać się małe, jasne punkty biegnące wzdłuż obu ścian. Odniosła również dziwne wrażenie, jakby przestrzeń wokół niej zrobiła się jakaś... większa? Czyżby to jednak nie były zwykłe kanały znajdujące się pod miastem, a coś znacznie bardziej rozbudowanego?
 - Hej - rzuciła w stronę Niny, która pewnym krokiem kroczyła obok niej - Gdzie my tak naprawdę jesteśmy?
 - W drodze do Abaddonu - Usłyszała obok siebie jej zaskoczony głos. Chyba nie zrozumiała sensu zadanego pytania.
 - Tyle to ja wiem - mruknęła - To nie są zwykłe kanały, prawda?
Przez krótką chwilę zapanowała cisza, tak jakby dziewczynka wahała się z odpowiedzią.
 - Tak naprawdę znajdujemy się w schronie - powiedziała w końcu.
 - W schronie? Wy go wybudowaliście?
  - Nie. Podobno został wybudowany wiele lat temu przez naszych przodków. Najwyraźniej przewidzieli, że kiedyś stanie się coś złego - Jej głos z każdym kolejnym słowem stawał się coraz mniej żywszy.
Nic już na to nie powiedziała. Najwyraźniej za bardzo rozgrzebała te stare rany.
      Do jej uszu dobiegał dźwięk spływającej wody, przez który przedzierał się odgłos przemieszczających się po powierzchni powozów i ledwo dosłyszalnych, kobiecych obcasów. Mimo, że dzieliła ich spora odległość oraz gruba warstwa ziemi i betonu, przy dobrze wyćwiczonym słuchu można było co nieco usłyszeć. Również to, co się chciało. Światło przymocowanych do betonowych ścian lamp naftowych przeszywało się nieznacznie przez panującą ciemność, oświetlając miejscami zawilgocone, porośnięte mchem ściany. Jednym słowem - nie miała jak na razie zbyt wiele do podziwiania.
 - Daleko jeszcze? - spytała po dłuższej chwili milczenia, próbując wyłapać wzrokiem postać Niny.
 - Jesteś strasznie niecierpliwa, Elen-san - odparła z nutą udawanej pretensji, śmiejąc się po chwili - Jesteśmy już niedaleko. Za chwilę będziemy skręcać w lewo.
Skręcać? Niby gdzie? Nim zdołała o to zapytać, dziewczynka chwyciła ją za łokieć i lekko pociągnęła w dół.
 - Lepiej jeśli się schylisz. Przejście jest dość niskie - dodała.
Dostosowała się do jej słów, chociaż nie wiedziała, jak bardzo powinna się schylić. Nie potrafiła nawet dostrzec tego przejścia.
      Nina zacisnęła mocniej swoją drobną dłoń na jej łokciu, pełniąc wciąż funkcję przewodnika. W pewnym momencie gwałtownie szarpnęła ją w lewo, co w przypadku Elen mogło zakończyć się nieprzyjemnym spotkaniem z twardym gruntem lub płynącą wodą, gdyby nie jej dobrze wyćwiczone zachowywanie równowagi.
 - Hej, mogłabyś zawiadamiać o tym wcześniej - powiedziała z wyraźnie słyszalną pretensją, na co ta zmieszała się lekko.
 - Przepraszam. Zapomniałam, że jesteś tutaj pierwszy raz.
Prychnęła pod nosem, pozwalając dalej się prowadzić. Po powolnym pokonaniu kilku metrów poczuła, jakby przestrzeń nagle się zwężała. Przedzierając się dłońmi po omacku poczuła nagle wilgotną, betonową ścianę, wyginającą się nad nią w łuk. Najwyraźniej znajdowały się w jakiegoś rodzaju przejściu. W pewnym momencie ujrzała upragnioną wiązkę światła przedzierającą się przez mrok. Niepozorna, jasna kropka zaczęła stawać się coraz większa i jaśniejsza, przez co musiała zmrużyć przyzwyczajone już do ciemności oczy.
 - Jesteśmy już prawie na miejscu - Usłyszała jeszcze od Niny, zanim przedarły się przez poświatę jasnego światła.
Elen zakryła oczy dłonią, gdy wszechobecna już jasność niespodziewanie w nią uderzyła. Przez krótką chwilę naszła ją nawet myśl, że może to wszystko to jeden wielki spisek, a gdy już jej wzrok zdoła się przystosować zobaczy żołnierzy marynarki lub rządowych agentów świecących w jej stronę wielkimi reflektorami i przygotowanych do aresztowania jej osoby. Jednak po opuszczeniu ręki myśl ta szybko została odgoniona przez zastępujące ją niedowierzanie. Jej bordowe źrenice rozszerzyły się lekko, bezskutecznie próbując ogarnąć rozciągający się wokół niej ogrom. W tym momencie dotarło do niej, jak mało świata jeszcze widziała.
      Wspomniany przez Ninę schron, w którym obecnie się znajdowały, był ogromną przestrzenią przypominającą betonową kopułę. Szczególną uwagę przyciągało duże, drewiane koło wodne znajdujące się na drugim końcu pomieszczenia, co mogło świadczyć o tym, że posiadali znaczący zapas przepływającej wody. Zastanawiała się, czy miało również jakiś wpływ na napędzanie elektryczne, które wydawało się zadziwiająco rozbudowane. Spodziewała się ponującego tu półmroku, ostatecznie oświetlenia przez lampy naftowe, takich samych jakie znajdowały się w kanałowych przejściach. Tymczasem zastała jednak panującą jasność i przejrzystość, tak jakby słońce docierało również tutaj. Spore grupki ludzi krzątały się tam i z powrotem, wykonując prozaiczne czynności. Ubrani niechlujnie, zazwyczaj w przydużych lub przyciasnych ubraniach, już po samym wyglądzie sprawiali wrażenie osób codziennie walczących o przeżycie, zrezygnowanych i zwyczajnie szarych. Sam schron nie był szczególnie wyposażony, przeważało tu dużo sześciennych, drewnianych skrzyń oraz jeden, solidnie wyglądający metalowy kontener znajdujący się pośrodku. Wzdłuż ścian ku górze pięły się betonowe schody, prowadzące do kolejnych przejść lub prawdopodobnie pomieszczeń służących za sypialnie. Mimo mchu i wilgoci pochodzącej ze spływających powyżej wód gruntowych, miejsce sprawiało wrażenie w miarę czystego i zadbanego. W końcu to był teraz ich dom. Można by powiedzieć, że sprawiało nawet wrażenie małego państwa.
      Wciąż oniemiała przez otaczający ją ogrom, Elen zsunęła kaptur z głowy, po raz pierwszy od dłuższego czasu ukazując swoją twarz. Zaskoczona Nina przyjrzała jej się uważnie, wyłapując jasną i drobną twarz, hebanowe włosy sięgające do zarysu żuchwy, opadającą poprzecznie na czoło grzywkę oraz lekko zadarty nos. Jej wzrok został jednak przyciągnięty przez inny szczegół. Po prawej stronie jej twarzy, od dolnej części policzka aż do skroni rozciągała się podłużna blizna wykrzywiająca się w lekki łuk. Wyglądała na stosunkowo głęboką, lekko poszarpaną, przez co nie gojącą się zbyt dobrze. Bez wątpienia była pierwszą rzeczą, która przyciągała uwagę w nieprzeciętnym wyglądzie kobiety, przyprawiając tym samym o ciarki. Nie chciała wiedzieć, jak przerażającą historię musiała za sobą skrywać.
      Nina zadrżała na jej widok, czując po chwili na sobie beznamiętne spojrzenie bordowych źrenic kobiety. Odwróciła wzrok wyraźnie zmieszana, a Elen doskonale znała powód takiej reakcji. Pomimo tylu lat nadal do tego nie przywykła.
 - Całkiem spory macie ten schron - powiedziała, chcąc w końcu przerwać tą krępującą ciszę - Aż trudno uwierzyć, że to wszystko powstało dzięki sile ludzkich rąk.
 - To prawda - odparła, ożywiając się lekko - Sami jednak nie wiemy, kiedy i na jakie okoliczności został on wybudowany. Zanim zamieszkaliśmy tutaj, opowieść o nim z czasem przerodziła się w legendę. Właściwie... - przerwała na chwilę, wpatrując się przed siebie - Nadal nią jest. Ale dla nas to lepiej, prawda?
Rzuciła tylko krótkim przytaknięciem. Gdyby wkroczyła tutaj armia uzbrojonych mężczyzn z powierzchni, los żyjących tutaj ludzi byłby przesądzony. Zostaliby wystrzelani jak kaczki. W miejscu, które było dla nich jedyną deską ratunku. Odgoniła tą myśl od siebie, próbując sobie tego nie wyobrażać.
 - Zaprowadzisz mnie do swojej mamy?
Dziewczynka skinęła głową, ruszając żywo przed siebie i rozglądając się tym samym z zamiarem odnalezienia rodzicielki.
 - Ach, tam jest! - powiedziała, wskazując palcem na siedzącą trochę dalej postać kobiety i towarzyszącej jej grupce mężczyzn w długich płaszczach - Rozmawia z panami rewolucjonistami.
Elen zmarszczyła lekko brwi, słysząc to. Przyjrzała się dokładnie pochłoniętym rozmowie mężczyznom. Czy wśród nich znajdował się Dragon?
      Zbliżając się coraz bliżej, siedzący na drewnianej skrzyni mężczyzna przeniósł na nie wzrok. Miał włosy koloru popielatego, jasne, inteligentne oczy oraz prostokątne okulary z metalowymi, dolnymi obramówkami. Dużą uwagę przyciągał długi, biały szalik owinięty luźno wokół jego szyi. W przeciwieństwie do dwójki stojących za nim mężczyzn z brązowych płaszczach, jego był w kolorze beżowym, co mogło świadczyć o tym, że był liderem grupy (dlatego się wyróżniał).
 - Nina! - Ładna kobieta o falowanych blond włosach do ramion ucieszyła się wyraźnie na widok córki, lecz jej uśmiech zniknął szybciej niż się pojawił po dostrzeżeniu towarzyszącej jej kobiety - Kto to jest? Przyprowadziłaś tu kogoś z zewnątrz?! Tyle razy ci mówiłam, że to niebezpieczne!
Chwyciła leżący obok niej długi kij, mężczyźni natomiast poderwali się z miejsc, sięgając po znajdujące się pod ich płaszczami pistolety. Elen zauważyła, że znajdujący się niedaleko ludzie również chwycili za prozaiczne przedmioty, mierząc nimi w jej kierunku. Co chęć przetrwania potrafi zrobić z człowiekiem - pomyślała.
 - Nie, to nie tak! - Nina szybko stanęła w obronie towarzyszki - Elen-san nam pomoże!
 - Skąd ta pewność?! - krzyknął stojący trochę dalej mężczyzna, ściskający w swoich dłoniach widły.
 - Widziałam jak pokonała żołnierzy, którzy mnie ścigali! Gdyby nie ona, na pewno by mnie złapali!
Wszyscy wokół drgnęli wyraźnie zaskoczeni, opuszczając na chwilę bronie.
 - Nina... zauważyli cię? - Jej matkę w jednej chwili ogarnęło przerażenie.
 - Przepraszam - powiedziała cicho ze spuszczoną głową, zaciskając dłonie na sukience - Nie wiem kiedy to się stało.
Kobieta przytuliła ją mocno do siebie, gładząc czule po głowie.
 - Dzięki Bogu nic ci nie jest - W jej drżącym głosie usłyszeć można było wyraźną ulgę - Dziękuje - Tu spojrzała w stronę Elen, która wpatrywała się w nią w milczeniu.
 - Co właściwie dzieje się w tym kraju? - spytała, zerkając ukradkiem na wpatrującego się w nią nieufnie rewolucjonistę - Co takiego się tu wydarzyło, że jesteście zmuszeni żyć w takich warunkach?
 - Czemu jesteś tym tak zainteresowana? - Obserwowany mężczyzna w końcu przemówił, wciąż trzymając dłoń pod płaszczem.
Milczała przez chwilę, nieporuszona jego nastawieniem względem jej osoby.
 - Być może otrzymam odpowiedź na interesujące mnie pytania - odparła - Również mam w tym miejscu pewną rzecz do załatwienia. I nie musisz trzymać ręki na broni, nie mam zamiaru z wami walczyć.
Mężczyzna jednak wciąż pozostawał nieugięty ze swoim nastawieniem.
 - A was co sprowadza do tego kraju? - spytała po chwili, mimo że średnio ją to interesowało.
 - To chyba nie powinno cię interesować, kobieto - Inny z rewolucjonistów wtrącił się do rozmowy, jednak został uciszony gestem dłoni dowodzącego.
 - Ojej - prychnęła - Wszyscy rewolucjoniści są tacy niemili?
Szarowłosy mężczyzna uśmiechnął się lekko. Czyżby zaczął zmieniać swoje nastawienie?
 - Wolimy zachowywać ostrożność - odparł - Więc miałaś potyczkę ze stacjonującymi żołnierzami? Czyżby sprowadził nas tutaj ten sam cel?
Sprytny jest. Kieruje postawione w jego stronę pytanie przeciwko niej, by jako pierwsza podała swój powód. W sumie czemu nie, w razie czego się ich pozbędzie.
 - Jestem tutaj z powodu przekazania broni dla Światowego Rządu. Ma się to odbyć z rąk niejakiego człowieka imieniem Barry, nie wiem niestety w jakim miejscu.
 - Czyli jesteśmy tu z tego samego powodu - powiedział z uśmiechem, wyciągając po chwili w jej stronę dłoń odzianą w brązową rękawiczkę  - Nazywam się Leon. Jestem jednym z dowódców w Armii Rewolucyjnej. Przepraszam za moich ludzi. Naszym celem nie jest szukanie zaczepki.
 - Elen - odparła krótko, ściskając jego dłoń.
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi. Odnosił dziwne wrażenie, że gdzieś już widział jej twarz.
 - Elen-san jest niesamowita! - Nina spojrzała na wszystkich z ekscytacją, prawie drżąc z euforii - Nigdy nie widziałam tak silnej osoby jak ona!
 - No już, wystarczy, brakuje tu jeszcze śpiewania serenad na moją cześć - Powoli zaczęło ją irytować takie skupianie się na jej osobie - Poza tym mamy o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Czy imię Barry coś wam mówi? - Tu spojrzała w stronę Niny i jej matki.
Te spojrzały po sobie, po czym pokiwały przecząco głowami. Elen widząc to westchnęła ciężko, opierając dłoń o biodro.
 - Czyli nadal stoję w martwym punkcie.
Blondwłosa kobieta podeszła do niej bliżej, patrząc na nią z wyraźną wdzięcznością.
 - Jeszcze raz bardzo dziękuje za uratowanie mojej córki. Mam na imię Milia. Jak mogłabym się odwdzięczyć? Niestety nie mam za wiele.
 - Mamo, opowiedz Elen-san o Abaddonie - zaproponowała Nina, na co rodzicielka posłała jej karcące spojrzenie.
Po chwili jednak westchnęła ciężko i skinęła głową. Zajęła miejsce na drewnianej skrzyni. Elen usiadła na skrzyni znajdującej się naprzeciw, po czym zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce na piersiach rzuciła krótkie spojrzenie na Leona, który zajął miejsce obok niej. Nina odeszła trochę dalej, po czym usiadła na ziemi, rysując po niej palcem. Najwyraźniej nie chciała słyszeć tej historii.
 - Ta sytuacja trwa już prawie 13 lat - zaczęła kobieta, zaciskając dłonie na białej spódnicy - Abaddon był małym, górniczym miasteczkiem...


Wyspa Abaddon, 13 lat wcześniej


      Przyrdzewiały wiatrak turbiny wiatrowej skrzypnął nieprzyjemnie pod wpływem wzmagającego się wiatru, resztkami sił napędzając jedyny, funkcjonujący młyn w górniczym miasteczku Abaddon. Gleba nie należała tu do najżyźniejszych, dając w tym roku równie niewystarczalne plony. Pojedyncze, drewniane chatki pamiętające jeszcze zamierzchłe czasy pięły się ku wzgórzu, porozrzucane od siebie w niewielkich odstępach. Świat i postęp jakby całkowicie zapomniały o tym miejscu, jednak zamieszkującym tu ludziom ani trochę to nie przeszkadzało. Lubili tą izolację od świata zewnętrznego, nie potrzebowali tu nowych mieszkańców czy turystów. I tak w miejscu tym nie znajdowało się nic wartego zwiedzania czy podziwiania. Miasteczko utrzymywało się głównie z węgla kamiennego, na który zapotrzebowanie z każdym rokiem stawało się coraz mniejsze. Mimo to mężczyźni od świtu do nocy przesiadywali w kopalniach, kobiety natomiast zajmowały się wychowywaniem dużych gromadek dzieci i karmieniem przychodzących z pracy głodnych mężów. Pomimo pogranicza nędzy nikt tu jednak nie narzekał. Rodzina i wzajemne, sąsiedzkie stosunki były tutaj najważniejsze, dostarczając tym samym motywacji do codziennego podnoszenia się z łóżek. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany.
Aż do tego dnia.
 - Dzień dobry, Chart - Wysoki, wąsaty mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie do przyjaciela o bordowych włosach, który na chwilę przerwał swoją pracę.
 - Och, dzień dobry - odpowiedział żywo, ocierając pot z czoła.
Tego dnia było niezwykle gorąco. Ten fakt chyba najbardziej wyrył się w ich pamięci. Praca w kopalni jak zwykle szła pełną parą, nie było mowy o żadnej przerwie. O zmierzchu do portu miał zawitać statek towarowy oczekujący nowego załadunku surowca, co równocześnie wiązało się z długo oczekiwaną przez górników zapłatą.
 - Dzisiaj zapowiada się dobry dzień - zagadnął kolejny z mężczyzn - Mamy na składzie dużą ilość węgla, powinniśmy dostać za nią całkiem sporą sumkę. Dzieciaki się ucieszą, nareszcie będę mógł kupić im to, na co mają ochotę!
 - Hej, Chart! Twoja żona niedługo urodzi, prawda?
 - Tak - Jasnozielone oczy mężczyzny od razu zabłyszczały - Za niecały miesiąc.
 - To dopiero wasze pierwsze dziecko! Niech Milia powoli się przyzwyczaja, bo na nim się nie skończy!
Przez ciemność przedarły się głośne śmiechy, Chart natomiast spuścił lekko zmieszany wzrok.
 - Jak dostaniemy zapłatę, kup jej coś ładnego.
Przytaknął krótko, skupiając się ponownie na swojej pracy.
Przez kopalniany mrok przebijały się dźwięki kilofów, jasne płomienie lamp naftowych, czasem któryś z mężczyzn rzucił jakimś żartem. Dzień jak co dzień - pewnie przemknęło im przez myśl, aż do momentu gdy kilof jednego z górników zderzył się z twardą skałą węgla. Surowiec pękł, odpadając po chwili drobniejszymi częściami.
 - Hm? - Jeden z pracujących przerwał swoją pracę, poprawiając tym samym zsuwający się na jego oczy plastikowy kask ochronny.
Oparł kilof o znajdującą się przy nim belkę, po czym odgarniając dłońmi sporą warstwę węgla,wydobył z niej sporej wielkości kawałek kamienia. Przynajmniej tak mu się przez chwilę wydawało, był on znacznie większy niż znajdujący się dookoła niego surowiec. Lekko pobłyskujący i... złoty. Do umysłu prostego górnika dopiero po chwili doszło co właśnie trzyma w dłoni. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
 - Hej... - Wydobyło się jedynie z jego gardła, które w tym momencie sprawiało wrażenie ściśniętego grubym sznurem. To jedno słowo zdołało jednak zwrócić uwagę pracujących obok kolegów, których przyciągnął lekko przerażony w tej chwili ton jego głosu.
Drżącą dłonią podniósł stojącą na ziemi lampę naftową, przybliżając ją do trzymanego surowca. Nie było mowy o pomyłce. Nie pracował w tym zawodzie od wczoraj.
 - To złoto... - powiedział w końcu, wciąż z nutą niedowierzania, które wymalowało się również na twarzach pozostałych. W ciemności nie mógł tego zauważyć, ale wiedział to doskonale.
 - Co...? - Wyrwało się komuś dopiero po chwili niezręcznego milczenia.
 - To złoto! - powiedział donośniej mężczyzna, przez co dźwięki kilofów zupełnie ucichły.
Górnicy jak jeden mąż podbiegli czym prędzej do kompana, przybliżając do niego swoje lampy naftowe. Surowiec pobłyskiwał lekko w ich świetle, odbijając się tym samym w szeroko otwartych, ożywionych źrenicach mężczyzn.
 - To prawda, wygląda jak złoto, ale... - Po kolejnej, dłuższej chwili milczenia jeden z nich zabrał głos - Co jeśli się mylimy? Albo nie ma ich już więcej?
Po tych słowach stojący obok niego brunet uderzył go otwartą dłonią w tył głowy, na co ten skrzywił się lekko.
 - Nie bądź głupi! Jeśli znalazło się jedno, znajdą się kolejne!
 - Racja, racja! - Mężczyzna trzymający surowiec wsadził go po chwili między zęby, zaciskając je mocno - Nie ma wątpliwości! - dodał niewyraźnie.
 - Chwytajcie za kilofy, niedorajdy!
Nikt nie musiał dwa razy powtarzać. Pobudzeni do działania górnicy powrócili z nowym zapałem do pracy. Drętwiejące kończyny i coraz obficiej spływający po ich ciałach pot nie były w stanie ugasić tej determinacji i wzrastającej adrenaliny. Po kilku godzinach żmudnej pracy osiągnęli upragniony cel. Mała kopalnia w skromnym, górniczym miasteczku Abaddon skrywała wewnątrz siebie ogromne podłoża szczerego złota. Mimo zmęczenia, radości mężczyzn nie było końca. Dla mieszkających tutaj ludzi otworzyły się drzwi na świat. Wciąż nie potrafiło do nich dotrzeć to co właśnie miało miejsce.

Los wreszcie się do nas uśmiechnął!
Nasze rodziny już nigdy nie będą musiały cierpieć głodu!

Gorączka złota ogarnęła każdego z górników, a to, co wydawało im się pozornie niepotrzebne do szczęścia zaczęło stopniowo przejmować nad nimi kontrolę. Niczym nagły, niespodziewany wirus.
      Panie domu początkowo podzielały niezwykłą euforię swoich mężów, lecz gdy emocje już opadły w ich sercach zaczął gościć niepokój. A co jeśli wszystkie dotychczasowe wartości i wzajemne relacje zostaną w jednej chwili przekreślone? Pochłonięte w odmęt nagłego bogactwa, które niczym błogosławieństwo spłynęło na ich niewielkie miasteczko?

      Chart energicznym krokiem wszedł do skromnej, drewnianej chatki, ściągając z głowy kask ochronny. Z nieopisaną na twarzy radością skierował się w stronę kuchni, z której dochodziły zapachy przyrządzanej kolacji.
 - Milia! - zawołał już w progu, na co stojąca do niego plecami młoda, blondwłosa kobieta drgnęła lekko. Odwróciła się w jego stronę z lekkim uśmiechem, trzymając w dłoni drewnianą łyżkę.
 - Już wróciłeś? Załatwiliście sprawy z handlarzami? - spytała, gładząc tym samym wyraźnie zaokrąglony brzuch w zaawansowanej ciąży.
Mężczyzna ucałował ją w czoło, zwlekając z odpowiedzią aż do momentu gdy zasiadł do stołu.
 - Tak - odparł krótko, a jego oczy zabłyszczały jaśniej - Ale to już nie będzie konieczne.
Uśmiech zniknął na chwilę z twarzy kobiety, która po chwili zacisnęła drobne dłonie na oparciu stojącego naprzeciw męża krzesła.
 - J-Jak to? Nie będą już przypływać...?
 - Nie - odparł równie krótko jak przedtem - Teraz, kiedy odkryliśmy złoto, nie musimy być już zależni od innych i liczyć na ich łaskę. Wszystko zostało już zatwierdzone.
 - Powiedzieliście im o złocie? - spytała, marszcząc lekko brwi - Nie uważasz, że nie powinniśmy rozgłaszać tego dookoła? Odkryliście je dopiero parę godzin temu.
Jej mąż machnął uspokajająco ręką, nie przejmując się jej obawami.
 - Szkoda, że nie widziałaś ich min. Nie mogli uwierzyć własnym uszom - powiedział ze śmiechem, co bardziej wzbudziło niepokój żony - Odpłynęli bez słowa, w takim byli szoku!
Odpowiedziała na to milczeniem. Nie podzielała entuzjazmu męża. Była zadowolona z dotychczasowego stylu życia, może i biednego i skromnego, lecz pełnego miłości i wzajemnej życzliwości. A teraz, kiedy całe ich życie w ciągu kilku godzin odwróciło się gwałtownie do góry nogami, odniosła dziwne wrażenie, że wszystkie te dotychczasowe wartości zaczęły... zanikać? Odgoniła jednak te przerażające myśli.
 - To tylko moje urojenia - skarciła się w duchu, uśmiechając po chwili - W końcu to tylko złoto, prawda?

*

      Szczupły mężczyzna w eleganckim, pasiastym garniturze w kolorze czerwonego wina zaprzestał obserwowania malowniczych widoków za dużą, szklaną szybą sięgającą poziomu podłogi, słysząc  niepewne pukanie do drzwi. Wyciągnął z ust drewnianą fajkę, rzucając krótkim pozwoleniem na wejście. Zza drzwi wychylił się niepewnie niski mężczyzna, ściskając nerwowo w dłoniach rozciągniętą, wełnianą czapkę. Rozejrzał się dyskretnie po bogato zdobionym pokoju, podkreślający stan materialny jego posiadacza. Ogromne portrety nieznanych mu osób (prawdopodobnie przodków) zdobiły ciemnoczerwone ściany, a skórzana sofa stojąca naprzeciw biurka tylko zachęcała jego zmęczone ciało do spoczynku. Szybko jednak dotarło do niego, że nie może sobie na to pozwolić.
 - Przepraszam, że zakłócam pański spokój... - zaczął, gdy krępująca cisza między nimi stawała się niebezpiecznie długa, lecz czując na sobie zniecierpliwione spojrzenie, przerwał.
 - Do rzeczy. Nie mam czasu na głupoty - Jego surowy ton głosu przyprawił go o dreszcze.
 - Z-Zapewniam, że to pana zainteresuje - Wszedł powolnym krokiem do pomieszczenia, ostrożnie zamykając drzwi - Do portu powróciły statki handlowe. Z Abaddonu.
Brew mężczyzny uniosła się lekko.
 - A co interesującego mogło wydarzyć się na wyspie takiej jak Abaddon?
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny, a pojedyncza kropla potu spłynęła po jego czole. Spojrzał na swoje osmolone buty, znajdujące się teraz na dokładnie wypolerowanych panelach. Postanowił prędko przejść do rzeczy, zanim właściciel zorientuje się, że pobrudził mu podłogę. Chyba nie miał dzisiaj nastroju do żartów.
 - Podobno znaleźli złoto.
Twarz słuchacza zamarła na krótką chwilę. Odłożył spokojnie fajkę na dębowe, pozłacane biurko, po czym biorąc ręce za siebie, rozpoczął wędrówkę po pokoju.
 - Nie bądź śmieszny - rzucił po chwili krępującego milczenia - Mieszkańcom tej górniczej wioski chyba do końca poprzewracało się w głowach.
 - N-Nie, to prawda! - Przestraszony posłaniec szybko rozpoczął akcje obronną - Są na to świadkowie. A nawet... dowody.
Ponownie opuścił wzrok, czując na sobie to ciężkie spojrzenie. Lekko drżącą ręką sięgnął do kieszeni czarnych, za szerokich spodni, wyciągając z niej złotą rudę wielkości mandarynki. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając rozszerzające się źrenice obserwatora. Widział, jak ciężko przełyka ślinę i po chwili przejeżdża dłonią po zaczesanych do tyłu siwych włosach. Ponownie pomaszerował powolnym krokiem w stronę okna, wyraźnie zbierając myśli.
 - Jesteś pewien że to czyste złoto? - Wciąż nie potrafił dopuścić do siebie tej myśli.
 - Nie ma wątpliwości - odparł z wypiekami na twarzy - Lecz jeśli pan chce, może rzucić okiem.
Odbierając od mężczyzny ujrzaną wcześniej rudę powstrzymywał nasilające się drżenie rąk. Z jednej z wysuwanych szuflad biurka wyciągnął lupę jubilerską, po czym przystąpił do dokładnego analizowania. Nie był z zawodu jubilerem, lecz nie był również człowiekiem biednym. Złoto i pieniądze były częścią jego życia, nie było więc mowy o żadnych wątpliwościach.
 - Ktoś jeszcze o tym wie? - spytał, zerkając kątem oka na towarzysza, który drgnął lekko.
 - N-Nie, poza mną i tymi paroma osobami ze statku handlowego nikt nic nie wie.
 - Nie rozpowiadajcie o tym nikomu. To tylko kwestia czasu, kiedy do Tenryuubito dotrze ta wiadomość, więc musimy się śpieszyć - Mięśnie na jego twarzy wyraźnie się napięły.
 - Śpieszyć? Ale z czym? - Na twarzy posłańca wymalowało się zaskoczenie i dezorientacja.
Odpowiedziało mu jedynie milczenie, postanowił więc nie zadawać więcej pytań. W przeciwnym wypadku mogło się to dla niego źle skończyć.
 - Kiedy następne statki wypływają do tej wyspy? - Zajął miejsce w wysokim, skórzanym fotelu, wyglądając na dosadnie skupionego.
Zapytany o to mężczyzna zastanowił się przez chwilę, mocniej ściskając wciąż trzymaną w dłoniach czapkę.
 - Myślę, że dopiero pod koniec miesiąca.
 - Dobrze - urwał na chwilę - Zgłoś się do mnie przed ich wypłynięciem. Chciałbym, żeby kogoś ze sobą zabrali.
Ten skinął jedynie głową, kierując się powoli w stronę wyjścia.
 - Czy to już wszystko...?
 - Tak. Możesz odejść.
Gdy zauważył, że drzwi zamknęły się z lekkim skrzypnięciem, powrócił do obserwowania widoków za oknem. Nie był jednak już tak spokojny i zrelaksowany. Z rozmyśleń wyrwał go dźwięk dzwoniącego ślimakofonu. Powolnym ruchem sięgnął po słuchawkę.
 - Słucham? - zaczął, słysząc na początku sam szum.
 - Przyszedł ten chłopak przysłany przez pana Greena - Po drugiej stronie rozbrzmiał delikatny głos jego młodej sekretarki - Powiedzieć, żeby zaczekał?
Oczy mężczyzny ożywiły się nagle. Idealny zbieg okoliczności.
 - Nie, wpuść go.
 - Oczywiście.
Odłożył słuchawkę na przeznaczone dla niej miejsce, a ślimakofon powrócił do śpiącego stanu. Podobnie jak poprzednio, nieśmiałe pukanie do drzwi rozniosło się po przestronnym pokoju.
 - Wejść. - Na twarzy mężczyzny w tym przypadku pojawił się jednak serdeczny uśmiech.
Skierował wzrok na wysokiego, młodego bruneta wchodzącego pewnym krokiem do pomieszczenia.
 - To o tobie tyle mówił Green, prawda? W takim razie miło mi ciebie poznać, Barry.
Spodobała mu się ta pewność siebie, którą dostrzegał w oczach młodzieńca.

*

      Dźwięki kilofów roznosiły się po Abaddonie jeszcze żywiej niż zazwyczaj. Nie zważając na zmęczenie czy porę dnia, mężczyźni pracowali co sił w kończynach, odwiedzając rodzinne domy coraz rzadziej. Pojawiali się tylko po większy zapas jedzenia, po czym znikali równie szybko jak przyszli, z szerokimi uśmiechami ogłaszając w kółko zakończenie ich biednego, szarego życia. Milia wciąż nie podzielała tego entuzjazmu. Brak obecności męża tylko pogłębiała jej obawy. Chodziła rozdrażniona po domu, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Pocierała nerwowo dłońmi, jakby chciała pozbyć się niewidzialnego brudu, zerkając co jakiś czas w okno. Słońce powoli zachodziło za horyzont, a jego wciąż nie było. Po krótkiej bitwie z myślami zdjęła z wieszaka długi, brązowy płaszcz, po czym zarzucając go na swoje ramiona pośpiesznie wyszła z domu. Po chwili jednak wróciła się, zabierając z kuchennego stołu pleciony koszyk z przygotowanym wcześniej prowiantem. Myślała, że dzisiaj po niego przyjdzie.
      Wzdrygnęła się, nasuwając tym samym kaptur na głowę. Ostatnio dni stawały się coraz chłodniejsze, dosadnie uświadamiając o kończącym się lecie. Ruszyła szybkim krokiem wydeptaną ścieżką prowadzącą do kopalni, oddalonej niedaleko domów mieszkalnych. Jej utkwiony w podłożu wzrok uniósł się ku grupce mężczyzn stojących przed wejściem do kopalni. Ich długie cienie poruszały się gwałtownie w odbywającej się szarpaninie, zlewając się co chwilę. Milia wstrzymała oddech, słysząc dobiegające krzyki i wyzwiska. Postawiła niedbale koszyk na ziemi, przez co ten przewrócił się i wysypał całą zawartość. Nie zwracając na to najmniejszej uwagi, ruszyła biegiem w kierunku górników.
 - Ukradłeś to dla siebie, przyznaj się! - Jeden z mężczyzn trzymał drugiego za kraciastą koszulę, potrząsając nim tym samym.
 - Wziąłem tylko należną mi część...! - Bronił się drugi, lecz dalszą obronę przerwał mu prawy sierpowy wymierzony prosto w jego twarz.
Krew trysnęła z jego złamanego nosa, a siła uderzenia powaliła go na ziemię. Milia widząc tą scenę, zatrzymała się przerażona, zakrywając usta dłońmi. Chart i inni górnicy obezwładnili atakującego, nim ten przystąpił do kolejnego ataku.
 - Uspokój się! Co w ciebie wstąpiło?!
 - Puszczajcie mnie, do cholery!
 - Chart!
Kobieta podbiegła bliżej, wciąż nie kryjąc przerażenia. Jej mąż dostrzegł w jej dużych, oliwkowych oczach strach, którego nigdy wcześniej nie widział.
 - Co ty tu robisz, Milia! Natychmiast wracaj do domu! - Ton jego głosu nie wskazywał na prośbę, lecz na rozkaz.
Obezwładniony mężczyzna uderzył go niespodziewanie łokciem w żebra, na co ten puścił go, zginając się w pół. Panujące szaleństwo przerwało dopiero uderzenie łopatą w tył głowy przez innego z kompanów. Zapadła cisza. Wszyscy utkwili wzrok w ziemi, tak jakby nie mieli odwagi na siebie spojrzeć.
      Milia podbiegła do męża, który ciężko usiadł na ziemi. Przyłożył dłoń do obolałych żeber. Z przerażenia nawet nie mrugnął.
 - Chart! - Upadła przy nim na kolana, chwytając go za ramiona - Co się tutaj stało?! Dlaczego do tego doszło?!
Milczał. Bo co takiego miał odpowiedzieć? Spojrzał na leżącego na ziemi przyjaciela, który w tym momencie wydawał mu się obcym człowiekiem. Sam nie wiedział dlaczego tak się stało. Nigdy nie dochodziło między nimi do żadnych aktów przemocy.
 - Hej, chyba go nie zabiliśmy?
Drgnął, słysząc to pytanie. Podniósł pusty wzrok na jednego z górników, który dla pewności sprawdził puls leżącego jak kłoda mężczyzny.
 - Spokojnie, żyje. Nie przywaliłem tak mocno.
Chart przeniósł wzrok na żonę.
 - Cholera... Wszystko nam się sypie - powiedział z bladym uśmiechem.
Łzy napłynęły do oczu kobiety. W jego pustym spojrzeniu nie potrafiła już dostrzec tego entuzjazmu, który dostrzegała zaledwie parę dni wcześniej.
      Nie przypuszczała jednak, że najgorsze ma dopiero nastąpić.


*


Nie powinniśmy znaleźć tego złota.

Pamiętała, że ten dzień był wyjątkowo chłodny. Patrzyła na opadające z drzew liście, otulając się bardziej grubym, wełnianym swetrem. Chart siedział tego dnia w domu. Nie miał najmniejszej ochoty udać się do kopalni. Do miejsca, które uważał za drugi dom. Czasem żartował nawet, że kopalnia jest jego kochanką, u której spędza więcej czasu niż w rodzinnym domu.
      Weszła do ciepłego, domowego zacisza. Siedział oparty łokciami o kuchenny stół, ze złożonymi dłońmi wpatrując się przygaszonym wzrokiem w gołą ścianę. Zmartwiona podeszła do niego, kładąc mu ostrożnie dłonie na ramionach. Powolnie spojrzał na nią przez ramię. Wysiliła się na lekki uśmiech, lecz od razu widać było, że jest wymuszony. Może dlatego właśnie nie odwzajemnił gestu.
 - Miałaś rację, Milia - zaczął, ponownie przenosząc wzrok na ścianę - Całe to złoto okazało się przekleństwem tego miejsca. Nikt nie jest tu już taki sam jak wcześniej.
Milczała. Ostatnio tylko na to było ją stać. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów na jakiekolwiek słowa otuchy. Miała powiedzieć, że "wszystko będzie dobrze"? Albo "Może tylko ci się wydaje"? Zaprzeczyłaby samej sobie i całej panującej tu sytuacji. Ludzie naprawdę się zmienili. Dopiero teraz przekonała się, w jak krótkim czasie może to nastąpić.

To złoto jest niczym klątwa.

Pogładziła dłonią brzuch. Ich dziecko naprawdę miało żyć w takim świecie? Otoczone przez chciwość, nienawiść i wzajemną zazdrość? Przez te zaledwie kilka tygodni runęło wszystko, co rozwijało się w Abaddonie od wielu pokoleń. Nie było tu już miejsca na życzliwość czy wzajemną pomoc. Każdy patrzył po sobie podejrzliwie, oskarżając się wzajemnie o przywłaszczanie sobie złota. Im więcej go wydobywali, tym większa nienawiść kiełkowała w ich sercach. Tak jakby mówiło "coś za coś".

To miejsce umarło.

 - Nie martw się tym - powiedziała wreszcie po chwili krępującego myślenia - Zawsze mamy siebie.
Dostrzegła przebłysk szczerego uśmiechu na jego poszarzałej twarzy. Spojrzał na nią, ściskając mocno jej dłoń na swoim ramieniu.
 - Masz rację. Co ja bym zrobił, gdyby was tu nie było.
Uśmiechnęła się, przytulając go po chwili. Razem na pewno dadzą sobie radę. Nie mieli innego wyjścia.



      Morze również wydawało się tego dnia niespokojne. Fale uderzały o skalisty brzeg, jednak to nie zniechęcało siedzącego na małym, składanym krześle mężczyzny. Po raz kolejny zarzucił wędkę, licząc na jakąkolwiek zdobycz. Pociągnął zaczerwienionym nosem, po czym garbiąc się spojrzał w stronę horyzontu. Przez pochmurne niebo próbowały przebić się pojedyncze promienie słońca. Mężczyzna podrapał się po roztarganej, czarnej czuprynie, zdając sobie sprawę, że dzisiejszy połów ryb jest bezcelowy. Już miał podnieść się z siadu, gdy nagle jego bystry wzrok został przykuty przez płynący w oddali okręt. Nie wiedział, czy zrobił to z przypływu emocji, czy to same zmysły podpowiadały mu by czym prędzej uciekał, lecz nagle rzucił wędkę i odwracając się na pięcie ruszył pośpiesznie w stronę znajdujących się zaraz za nim, pierwszych domów.
 - Hej! - krzyknął, wymachując nerwowo rękoma - Hej!
Mieszkańcy przenieśli na niego zaskoczony wzrok, odrywając się od swoich obowiązków. Nim zdążyli zapytać o cokolwiek, mężczyzna ponownie otworzył usta.
 - Statek! Statek na horyzoncie!
Słysząc to spojrzeli w stronę morza, niektórzy powychodzili ze swoich domów. Jednymi z nich byli Milia i Chart, którzy z zaciekawieniem wyszli na przody zbierającego się coraz liczniej tłumu.
 - To dziwne - zaczął Chart, wysilając tym samym wzrok - Handlarze mieli tu więcej nie przypływać...
Przerwał jednak, dostrzegając, że statek nie posiada żadnej bandery. Poczuł dziwny niepokój.
 - To nie piraci, prawda? - zapytał ktoś z tłumu z wyraźnym strachem, rozsiewając go tym samym dookoła.
 - Nie, nie posiadają żadnej bandery. Nie powinniśmy się martwić.
Czuł, że zaprzecza sam sobie. Lecz kto w tym momencie mógł to przewidzieć?
 - Porozmawiam z nimi. Może po prostu zabłądzili? - zaproponował ktoś inny, kierując się powoli ku brzegowi.
Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w okręt, jakby widzieli coś takiego po raz pierwszy w swoim życiu. Gdy wreszcie dobił do brzegu, przypominał zwykły statek handlowy, który przypływał do Abaddonu dwa razy w miesiącu.
 - Więc to jednak handlowcy...? - spytała niepewnie Milia, ściskając ramię męża.
Po chwili zauważyli jednak postać w białym garniturze, pewnym krokiem idącą w ich stronę. Biały kapelusz zakrywał jego twarz, lecz mogli zauważyć pojedyncze kosmyki jasnobrązowych włosów i spiczastą, krótką bródkę. W kieszeni spodni dostrzegli pozłacany łańcuszek, prawdopodobnie od kieszonkowego zegarka.
      Zatrzymał się parę metrów od stojącego na czele mieszkańca wioski, po czym rzucając krótkim spojrzeniem na znajdujący się za nim tłum i domy uśmiechnął się serdecznie. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie sympatycznego człowieka koło czterdziestki. Jego jasne, niebieskie oczy wydawały się czyste jak bezchmurne niebo.
 - Miło mi poznać mieszkańców Abaddonu - zaczął, uśmiechając się szerzej - Nazywam się Green.
Lekko zdezorientowani Abaddończycy spojrzeli po sobie. Nigdy nie ufali ludziom z zewnątrz, lecz ten człowiek wyglądał na godnego zaufania.
 - Co pana do nas sprowadza? - odezwał się w końcu stojący przed nim mężczyzna - Nie mamy tu raczej nic do zaoferowania ludziom pana pokroju.
 - Doprawdy? - spytał, wsuwając dłoń do kieszeni. Tej z pozłacanym łańcuszkiem kieszonkowego zegarka. - Myślę, że jednak jest tu coś, co mogłoby mnie zainteresować. Mnie i osoby, które mnie tutaj przysłały.
 - Przysłały...? - powtórzyła niczym echo Milia, mając coraz gorsze przeczucia. - Chart, chodźmy stąd. Nie podoba mi się to wszystko.
 - Spokojnie - Spojrzał na nią z uśmiechem - Pan Green wygląda na miłego człowieka. Szybko to załatwimy i wrócimy do domu.
 - Ale...
Już jej nie słuchał. Przyglądał się z zafascynowaniem postaci bogato wyglądającego mężczyzny. Czy dla niego i Milii też istniała szansa na takie życie?
 - Ostatnimi czasy zaczęły chodzić słuchy, że znaleźliście tutaj spore pokłady złota. Mówiąc wprost, byłbym zainteresowany przejęciem wydobycia i wybudowania tutaj nowej metropolii.
Drgnęli, słysząc to. Wyraźnie nie owijał w bawełnę. Rozmawiający z nim mężczyzna zaśmiał się mimowolnie.
 - Przykro mi, lecz nic takiego nie wchodzi w grę. Nie chcemy tu ingerencji ludzi z zewnątrz. Chcemy pozostać małym, niewychylającym się miasteczkiem.
Po tych słowach zapadła długa cisza. Green spuścił wzrok, a kapelusz po raz kolejny zakrył jego twarz. Nagle jednak jego ramiona zadrżały lekko, a uśmiech ponownie zagościł na twarzy. Nie był już jednak tak serdeczny jak wcześniej.
 - Niestety, ale... - Wyciągnął z kieszeni rewolwer, po czym wymierzył go w swojego rozmówcę - Nikt tu nie pyta was o zdanie.
Strzelił, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Huk rozniósł się po okolicy, płosząc ptaki siedzące na dachach domów. Dostrzegając leżącego na ziemi, już martwego przyjaciela, pozostali mieszkańcy rzucili się w panice do ucieczki. Green prychnął cicho, chowając rewolwer na swoje miejsce. Spojrzał przez ramię na okręt, z którego wychodzili ludzie w grubych, czarnych mundurach i maskach gazowych. Na plecach zarzucone mieli karabiny i duże, ciężkie bronie gazowe.
 - No dobrze, panowie, uwińcie się z tym szybko - powiedział, gdy ci stopniowo go mijali - Przed zachodem słońca odbijamy od brzegu.
Naciągnął na twarz taką samą maskę, po czym wrócił spokojnym krokiem tam skąd przyszedł. Zamaskowane osoby ruszyły tropem uciekających w popłochu ludzi.
      Chart mocno ścisnął dłoń Milii, pędząc przed siebie ile sił w nogach. To musiał być jakiś koszmar. Co właściwie ma teraz miejsce? Kobieta obejrzała się przez ramię dostrzegając po chwili oprawców. Łzy strachu i przerażenia napłynęły do jej oczu.
 - Chart! Co teraz zrobimy?! - krzyknęła zrozpaczona.
 - Biegniemy do schronu. To jedyne miejsce, którego nie znajdą!
Walczyli z czasem. Póki znajdowali się w dalekim zasięgu, ci nie powinni odkryć kryjówki znajdującej się głęboko pod ziemią, z niewiadomych do dzisiaj przyczyn wybudowanej wiele wieków temu. Oboje ruszyli za wysokie wzgórza nieosiedlone już przez nikogo. Chart padł na kolana, szukając po omacku okrągłej, stalowej dźwigni ukrytej w wysokiej trawie. Czując pod palcami jej metaliczny chłód pociągnął za nią do siebie, podnosząc tym samym do góry ukryte pod trawą metalowe wieko. Wyglądało to tak, jakby odrywał podłoże.
      Ponownie chwycił żonę za rękę, wprowadzając ją do środka po drewnianych, prowadzących w dół schodach. Skrzypnęły pod wpływem ciężaru i starości.
 - Milia, posłuchaj mnie - Wziął jej twarz w dłonie, spoglądając po chwili w jej pełne przerażania i łez oczy - Zejdź jak najgłębiej tylko możesz. Niedługo powinni pojawić się tu pozostali. Idę im pomóc.
 - Nie! - krzyknęła, chwytając go za nadgarstek - Nie zostawiaj mnie! Tam jest niebezpiecznie, zabiją cię!
Uśmiechnął się lekko.
 - Nic mi nie będzie, obiecuje. Proszę, czekaj tam na mnie - powiedział, po czym ruszył w stronę powrotną do wioski.
 - Chart! - Zrozpaczona próbowała chwycić go za rąbek koszuli, lecz tylko musnęła ją palcami.
Bezradnie patrzyła na stopniowo znikającego męża po raz ostatni. Tracąc go z oczu, pociągnęła wieko z powrotem do dołu, nie chcąc zdradzać swojego położenia.


*

Chart ukrył się za ścianą jednego z domów, wyglądając nieznacznie zza jego rogu. Towarzyszyła mu grupka innych mieszkańców, których powiadomił o ewakuacji do schronu. Dostrzegając leżące na ziemi, porozrzucane zwłoki swoich niedawnych przyjaciół zakrył usta dłonią, powstrzymując się od ataku mdłości. Stare deski domostw strzelały pod wpływem trawiącego ich ognia, a dookoła roznosiły się kłęby rozprzestrzeniającego się, trującego gazu.
      Wiedział, że musieli się śpieszyć. Gestem dłoni pozwolił pozostałym na bezpieczne przemieszczenie się dalej, zostając tym samym z tyłu. Już miał ruszyć za nimi, gdy nagle dostrzegł siedzące w oddali dziecko. Chowało głowę w przyciągniętych do siebie kolanach, drżąc tym samym. Przez słyszalne dookoła krzyki uciekających ludzi i świsty wystrzeliwanych naboi nie słyszał jego płaczu. Nie musiał. Wiedział, co powinien robić w tej sytuacji. Szybko ruszył w jego kierunku, po czym porywając je na ręce ruszył dalej.
 - Nie martw się, zaraz zaniosę cię do rodziców - powiedział do trzymanej w ramionach dziewczynki, która tylko skinęła głową i ścisnęła w dłoniach pluszowego misia.
 - Hej!
Słysząc za sobą głos zbliżającego się oprawcy zerwał się do biegu. Słyszał jak strzela w jego kierunku. Kule jednak nie trafiły celnie.
      Skręcił. Już mógł dostrzec wzgórza. Odetchnął z ulgą. Zaraz ponownie zobaczy się z Milią. Niespodziewanie jednak zamaskowany osobnik zagrodził mu drogę. Zdezorientowany tym faktem zatrzymał się gwałtownie, chcąc odskoczyć w bok. Nie zdążył. Czuł, jak kula wbija się w jego plecy, przebijając po chwili serce. Zatoczył się, po czym runął na ziemię z trzymanym w ramionach dzieckiem. Czuł, jak do niego podbiegają. Strzelają ponownie. Tym razem kula bez wątpienia trafia w dziewczynkę. Sam już nie wiedział, czyją krwią nasiąkała jego koszula. Ostatkiem sił podniósł gasnący wzrok ku wzgórzom.
 - Milia... - zdążyło mu jeszcze przemknąć przez myśl, nim jego serce całkowicie zastygło.
Blondwłosa kobieta odwróciła się gwałtownie za siebie. Razem z nią zdążyła ukryć się jeszcze spora garstka ludzi. Nie była to jednak nawet połowa zamieszkującej tu wcześniej populacji. Jej oczy ponownie wypełniły się łzami. Stłumiła jednak cisnący się na jej usta szloch. Wiedziała już, że tego dnia, jak i każdego następnego nie zobaczy już swojego męża.
      Tego dnia Abaddon umarł. Stał się zbiorowym grobem niewinnych ludzi, do których los po prostu się uśmiechnął. Złoto stało się jednak ich przekleństwem. Złotym przekleństwem zalanym krwią prostych ludzi.


*


Milia ścisnęła mocniej dłonie na swojej spódnicy, powstrzymując się od płaczu. Mimo, że minęło już prawie 13 lat, te wspomnienia wciąż boleśnie odświeżały się w jej głowie. Od tamtego dnia nie ujrzała już światła słonecznego. Nie wychodziła na powierzchnię. Nie była taka jak Nina, którą pchała ciekawość poznawania świata. Świata tak okrutnego i przepełnionego rządzą pieniądza.
      Elen ugasiła papierosa o róg drewnianej skrzynki. Tragiczna historia tego miejsca na zawsze zostanie pod ziemią. "Szlachecka wyspa" tonąca w bogactwach i złocie została zbudowana na trupach niewinnych. Ludzie za to odpowiedzialni na pewno wciąż żyli i mieli się dobrze, niedręczeni żadnymi wyrzutami sumienia. W końcu je również sprzedali za pieniądze.
 - Okropna historia - powiedział jeden z rewolucjonistów, zamykając notes - Że ludzie zdolni są do czegoś tak okropnego.
Najwidoczniej za krótko żyjesz na tym świecie. Czarnowłosa przyjrzała mu się ukradkiem. Wyglądał na sporo starszego od niej, a wciąż wydawał się taki niedoświadczony. Może tylko udawał, chcąc okazać swoje współczucie? Może tak naprawdę nic go to nie obchodziło? Równie dobrze mógł być szczery, lecz większość swojego życia spędzić beztrosko i bezproblemowo. I co on właściwie notował w tym notatniku? Spisywał całą historię, którą później miał zamiar zdać Dragonowi na dywaniku?
      Nagle jednak drgnęła. Spojrzała ukradkiem za ramię w stronę wejścia, przymykając powieki. Leon uczynił po chwili to samo. Najwidoczniej jego haki obserwacji nie było tak dobrze rozwinięte jak jej. Wstała, przyciągając na siebie spojrzenia towarzyszących jej osób.
 - Uciekajcie stąd - powiedziała krótko, wciąż patrząc w stronę wejścia.
Na twarzy kobiety wymalowało się wyraźne przerażenie.
 - C-Co? Dlaczego?
 - Nie ma czasu na dyskusje, róbcie co mówię! - krzyknęła, lecz w ten sposób jej słowa dotarły do wszystkich.
Niestety było już za późno.
 - Nie mają dokąd uciec - Wyraźnie rozbawiony, męski głos dobiegł do jej uszu.
Nina wtuliła się w ramiona matki, inni natomiast cofnęli się z przerażeniem. Elen odwróciła się w stronę wysokiego bruneta, uśmiechając się szeroko. Widząc go w garniturze i dłońmi wsuniętymi do kieszeni, przypomniała jej się postać Greena z historii opowiedzianej przez Milię. Tym razem jednak nie pozwoli na takie zakończenie. W końcu jej cel znajduje się tuż przed nią.
 - Miło cię w końcu poznać, Barry - powiedziała, nie kryjąc swojego zadowolenia.
 - Wygląda na to, że przywiodło nas tu przeznaczenie - odparł, a kąciki jego ust uniosły się w górę - Nieprawdaż, Czarna Damo?



***


Mój Boże, dodaje ten rozdział po ponad półrocznej nieobecności. Co za wstyd XD 
Na szczęście udało mi się w końcu dokończyć ten rozdział. Miałam z nim sporo problemów, ale jakoś podołałam. Dziękuje wszystkim za motywację i ciągłe kopanie mnie w tyłek do roboty, dzięki temu nareszcie mogę to opublikować. Mam nadzieje, że z następnym rozdziałem pójdzie mi o wiele szybciej. Do następnego! :D

1 komentarz:

  1. Kira-san, o jakże się cieszę! :D
    Widziałam, co pisałyście z Ayo na fejsie i faktycznie niesamowity zbieg okoliczności. Kopalnia w opowiadaniu i kopalnia w anime.
    Będąc szczerą, to czuję się onieśmielona kunsztem Twojego pisania i nie wiem, co o tym powiedzieć. Poza tym, że jestem zaintrygowana i pod dużym wrażeniem, ale to oczywiste.
    Duuuużo weny i pisz częściej :*

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.